Druga niedziela Wielkanocna
28 kwietnia 2019
Czytania: Dz 5,12–16 / Ap 1,9–11
lub 12–13.17–19 / J 20,19–31

 

Stał się grzechem

Apostołowie, przeżywszy stratę na Kalwarii, poświęcili się otrzymanemu zadaniu, zaświadczając wprost o żywym i zbawiającym działaniu Chrystusa.
Wszystko zaczyna się od doświadczenia spotkania ze Zmartwychwstałym, tym, którego ciało zapisane zostało alfabetem ran, teraz niezatartych, jak miłość Jezusa do nas. W dłoni ma otwór, w który może zmieścić się palec Tomasza; w boku jest miejsce przebicia włócznią, gdzie można umieścić całą dłoń.

On pierwszy wyciąga do nas rękę

To w dłoniach Tomasza znajdują się wszystkie nasze dłonie. Chrystus rozumie potrzebę
Tomasza, jego wolę i trud wiary, stąd On sam wychodzi z propozycją, nakazuje: wyciągnij swoje dłonie. Tak czyni dla mnie, z moimi wątpliwościami, moimi niepewnościami, z moim brakiem zaufania
dla społeczności, która doświadczyła Jego obecności: w moich wątpliwościach On spotka się ze mną.

On chce, żebyśmy żyli

Na końcu Tomasz poddaje się. Nie jest napisane czy dotknął ciała Zmartwychwstałego. Poddaje się nie dotknięciu, ale miłości Chrystusa, z którą się spotyka; poddaje się miłości Zmartwychwstałego, który uobecnia się w pozdrowieniu „Pokój Wam”. Piękne jest wyznanie wiary Tomasza: „Pan mój i Bóg mój”. To „mój” wskazuje na to, że oto „skradło” serce, to co sprawia, że żyjemy; najlepsza część mnie.

Otwieram serce

Tego wieczoru, pewnie z powodu nadmiernej prędkości, wywraca się sportowy samochód. Mój syn ginie na miejscu, ma tylko 23 lata; bliski przyjaciel, który prowadził wychodzi z wypadku bez szwanku.

Minęło osiem lat. Jest Wielki Tydzień, w kościele ksiądz mówi o pojednaniu, przebaczeniu. „Myśl miesiąca”, która wraca do mnie w moim planie dnia, zaprasza przede wszystkim do kochania, jako pierwszy. Czuję, że tu także mowa o mnie. Spoglądam wewnątrz siebie i odkrywam drobną zadrę, która towarzyszyła mi w czasie tych wszystkich lat w odniesieniu do chłopaka, którego w głębi uznaję za odpowiedzialnego za śmierć Łukasza. Za każdym razem, kiedy mijam jego dom tężeje mi serce.

Podchodzę do telefonu; drżącymi dłońmi wybieram numer i dzwonię do niego. Nie ma go. Odbiera żona, zaskoczona i speszona, kiedy mówię jej kim jestem. Przed nią, która tak jak i ja jest matką, otwieram serce mówiąc między innymi: „Wiele w tych dniach myślałam o was, chciałabym zobaczyć was ponownie, poznać wasze dzieci… Będzie mi miło, jeśli mnie odwiedzicie”. Ona, wzruszona, obiecuje, że zjawią się wkrótce… Spoglądam wewnątrz siebie i odkrywam, że jest mi weselej i lżej.

V. G., Szwajcaria