Zastanawiałam się, o czym będzie dzisiejsze rozważanie. O cierpieniu, ślepocie, krzyżu, miłości? Będzie o tym wszystkim, ale przede wszystkim, będzie o mojej śmierci i moim zmartwychwstaniu i życiu. Trochę długie, ale chyba dacie radę? Warto 😀
Mój radosny wjazd w dorosłość
Podobnie, jak Jezus do Jerozolimy wjeżdżał na osiołku wśród okrzyków radości, tak ja cieszyłam się z magicznego czasu osiągnięcia wieku uznawanego powszechnie za dojrzałość. Choć nie wyczekiwałam jej po to, by sobie kupić piwo w sklepie lub wejść na imprezę, to przecież mogłam już o sobie decydować. Bo przecież ja najlepiej wiedziałam, co jest dla mnie dobre.
Miłość nie takie ma imię
Już od najmłodszych nastu lat byłam kochliwa. Nie zmieniałam chłopaków jak rękawiczki, ale jak już się zakochałam, to „umierałam” z miłości i robiłam sobie z tego atut. Któż tak cierpiał jak ja kiedy byłam zakochana w chłopaku o 10 lat starszym, a potem w kolejnym który miał dziewczynę, by w końcu zatrzymać się na dilerze i złodzieju. Nie oceniam, mówię tylko, jakie były fakty. Przecież ktoś ich musi uratować. Syndrom Matki Teresy u mnie przekroczył wszelkie granice. Choć ona była mądra, a ja nie. Potrafiłam przez kilka lat chodzić jak zombie i być na każde zawołanie tego gościa, a w pamiętniku pisać tylko o nim. Jak to czasem czytałam, to powiem Wam, że materiał na światowy bestseller już mam.
Coraz cięższy ten krzyż
W końcu pojawił się kolejny człowiek, który „uratował” mnie z sideł tamtej ciemności. Niestety, oboje wpadliśmy w kolejną. Trwało to 5 lat. Spotkały się dwie Śmierci myślące, że żyją i żyć mogą wiecznie. Dziś piszę o tym z humorem, ale wtedy czułam, że ten związek powoli staje się gwoździem do mojej trumny. Mimo to, przywiązanie było tak silne, że trwaliśmy w tym dalej.
Muszę tu zaznaczyć jedną istotną rzecz, że to nie była miłość. Nam się tylko tak wydawało. Bo wszystko to, co mieliśmy, zbudowaliśmy na namiętności, seksie, strachu i uzależnieniu. W sumie – jak prawie każdy związek bez Boga. Nie mieliśmy szans na przetrwanie, ale wtedy o tym nie wiedzieliśmy. Ja marzyłam o białej sukni i o tym, aby on wreszcie mnie zrozumiał, a on miał dość mojego czepiania się i usilnych prób zmiany tego, kim był.
Dziś wiem jedno, że każdy z nas niesie swój krzyż. Od tego nie ma wybawienia, ale im dalej od Boga jesteśmy, tym ten krzyż jest cięższy.
Umieranie
Ja wiem, jak to jest. Przeżyłam to i wiem, o czym mówił nie raz święty Paweł. Jak to często w życiu bywa, wołamy do Boga wtedy, kiedy czujemy, że toniemy. I w moim przypadku tak było. Rozstanie było dla mnie koszmarem. Nie mogłam zasnąć, nie chciało mi się żyć. Miałam przed oczami jedną twarz i nieopisaną pustkę w środku. Wydawało mi się, że ktoś wypruwa mi żyły i robi operację na otwartym sercu.
Przyszedł po cichu
Trzy lata temu koleżanka z pracy zaproponowała mi wyjazd do Częstochowy na Mszę z modlitwą o uzdrowienie i uwolnienie. Za bardzo nie wiedziałam, o co chodzi, ale wprowadziła mnie w temat – śmiech, płacz, krzyki, ludzie padają. Hmmm, co o tym myśleć? Ale skoro tam podobno jest to, czego ja nie mam, to co mi szkodzi – pomyślałam. Lepsze to, niż kolejny pusty dzień. To były walentynki, czujecie to? Z desperacji oddałam Mu wtedy całe swoje życie, bo widziałam to, co działo się z tamtymi ludźmi wkoło. A On? Nie czekał! Przyszedł od razu!
Umrzeć i narodzić się na nowo
Znowu o umieraniu? Nie da się nie umrzeć, jeśli się chce mieć nowe życie. Jezus jest tego doskonałym przykładem. Kto by chciał za Nim iść? Ja, z pewnością nie chciałam. Jak to się stało, że jednak poszłam?
Najpierw dał mi łzy. Kiedy się wypłakałam, poczułam spokój, którego wcześniej nie miałam. Mogłam zasnąć i z optymizmem popatrzeć w przyszłość. Rozstaliśmy się, ale mogłam z tym żyć. Być może jeszcze się spotkamy. Później przyszedł czas, kiedy zaczęłam podróżować i poznawać wspaniałych ludzi. Jezus powoli zaczynał pokazywać mi prawdziwy świat. Powoli odżywały we mnie pragnienia, które zawsze miałam w sercu, ale bałam się je realizować. O dziwo, poznawałam ludzi, którzy przyznawali się do wiary w Boga – aż tak dużo ich jest tak blisko mnie? – zastanawiałam się.
Niewierna jak Piotr
Jezus jest cierpliwy. Poczekał, kiedy postanowiłam znowu odbudować swój związek. Co nie znaczy, że wtedy sobie poszedł, bo zrobiłam po swojemu. Nie, był cały czas i zmieniał pragnienia mojego serca. Poczułam wstyd i obrzydzenie do siebie samej, że mogę grzeszyć nieczystością. Chociaż ten punkt 10 przykazań zawsze uważałam za jakiś nienormalny, bo przecież robiłam to z kimś, kogo kocham. Tak kiedyś myślałam. Wtedy już Bóg zaczynał ściągać z moich oczu błoto. Nie tylko z oczu, ale z całej mnie. A ja Mu pozwoliłam na to. Chciałam tego. Bo Jego miłość i miłość do niego była silniejsza niż to, co czułam do tej pory. Ona sprawiała, że żyłam.
Powrót do Boga
Chociaż nie odeszłam od Niego, to wróciłam. Nasz związek trwał tylko 3 miesiące, bo to, co się ze mną działo przerosło mojego chłopaka. Choć chciał, nie potrafił mnie zrozumieć, a ja nie potrafiłam wtedy mu tego wytłumaczyć. I choć najgorszy czas umierania miał nadejść, dosłownie – stan agonii, nie cofnęłam się. Przeżyłam swoją żałobę po związku, jak to psycholog mi powiedział. Gdyby nie inni ludzie, nie dałabym rady. On działał przez nich. Chociaż czułam, że moja dusza rozpada się codziennie po kilka razy, to nie zwątpiłam w Jego obietnicę, że mnie uwolni od tego wszystkiego. Równocześnie z bólem przeżywałam wielką radość życia, szczęście i wolność. Na nowo uczyłam się świata i życia.
Bylejakość była moją zaletą
Ci co mnie znają wiedzą, jaka byłam przez 25 lat mojej śmierci. Nie byłam chodzącym trupem. Tzn. byłam, ale na zewnątrz tego nie było widać. Starałam się pomagać innym, chodziłam do szkoły plastycznej, nie było ze mną źle. Ale byłam jak jabłko, które na zewnątrz jest czerwone i lśniące, a jak go przekroisz, to w środku nie znajdziesz nic tylko robaki. No, może trochę owocu tam jeszcze było, ale nie za dużo.
Byłam nieśmiała, jąkałam się, uważałam, że nie jestem w niczym dobra, nie wychylałam się, byłam zawsze ostatnia, a w pracy robiłam to, czego nie chciałam, ale byłam pewna, że to potrafię. Główny problem znacie. Wiecie, ja już nawet byłam pogodzona z tym, że będę żyć byle jak, byle tylko przeżyć, że swoją szansę zmarnowałam już dawno. I to nie jedną.
Jak to jest być wolnym
Mi się kiedyś wydawało, że wolność to możliwość robienia tego, co mi się podoba. Że jest wtedy, kiedy ma się pieniądze i jest się niezależnym. Wszystko mogę, ale nie wszystko przynosi mi korzyść. Wolność, którą daje Bóg jest prawdziwa, bo wyciągnął mnie z tego syfu, w którym byłam, pokazał, jak może wyglądać moje życie, kiedy pójdę za Nim i pozostawił wolny wybór.
Nie mam nałogów, nie rządzą mną złość, strach, pożądanie, bezradność. Mam wspaniałego narzeczonego, przy którym czuję się jeszcze bardziej wolna – tak, to możliwe. Dzięki Jezusowi mam pracę marzeń, do której bym nie trafiła bez Niego, bo bym się bała. Robię to, co kocham, pomagam i to daje mi szczęście. Kto by pomyślał. Im więcej daję, tym jest mi lepiej. Nie jestem przywiązana do pieniędzy, nie liczę każdej złotówki. Nie boję się o to, ile będę mieć dzieci i czy starczy mi na życie. Bóg o tym wie i On dba o mnie. Wiecie, jakie to wspaniałe uczucie?
Co chcę Wam powiedzieć?
Wiecie, jak ktoś Wam powie, że Kościół jest dla starych ludzi, że Eucharystia to tylko kawałek opłatka albo że wyspowiadać się możesz w lesie patrząc w niebo, a bycie dobrym jest dla lamusów, to mu nie wierzcie. Sama tak robiłam i widzicie, jak skończyłam. Dobrze, że nigdy nie miałam odwagi, żeby sobie coś zrobić.
Tak naprawdę, ten świat, w którym żyjemy jest kłamstwem. Ks. Lech Dorobczyński powiedział, że diabeł to mistrz reklamy. Sprzedaje nam kupę opakowaną w śliczny papierek, a my ją kupujemy na tony. Chciałbyś kupić w sklepie takie cukierki? Nie? No właśnie. Słodycze są czymś namacalnym, a grzechu nie widać. Widać tylko jego skutki, które dla świata stają się czymś powszechnie akceptowalnym. Diabeł się z nas śmieje, a my jeszcze ciśniemy się, żeby dał nam więcej tej kupy i stoimy w kolejkach do niego. Takich z czasów PRL-u, a nawet dłuższych. U niego tego dziadostwa nigdy nie zabraknie. Jedyna droga, to po prostu odwrócić się i wyjść z tej kolejki. Co z tego, że większość ludzi tam stoi? Brama, która prowadzi do piekła jest szeroka i dużo dusz nią podąża. Widziałam, co diabeł robi z ludźmi. Wiem, co zrobił ze mną. Pozbawił mnie wszystkiego, co dobre, piękne i cenne, a w zamian dał kłamstwo, pustkę i cierpienie.
A Jezus? Dał mi życie i miłość, której szukałam. Miłość jest sensem i celem życia, więc mam już wszystko.
Tekst: Roksana Adamek